Lubię spontaniczne spotkania przy piwie. Kolejnego "Spotkania eksploratorów opuszczonych miejsc" nie śmiałem opuścić. Było to trzecie spotkanie z kolei, na które zdecydowałem się przybyć. Jak zwykle nie było czego żałować. Dwa ostatnie, odbyły się w Pubie Zielona Gęś na Mokotowie, lecz tym razem lokum naszego eventu stał się "Klub Wieżyca" na Alejach Jerozolimskich. Na spotkaniu, które zostało skrzyknięte przez Forgotten zagościli starzy dobrzy znajomi, których poznałem na wcześniejszych spotkaniach. Nie zabrakło zakręconych nowych twarzy, a wszyscy w biesiadnym nastroju sączyliśmy złocisty napój, rozmawiając o swych przeżytych eksploracjach i przygodach. Niestety podczas owej biesiady czas płynie tak szybko, a o oficjalnych zupełnie się nie pamięta, że tym razem ponownie nie uwieczniłem chwili fotografią, gdy dwa barowe stoły były zapełnione po brzegi. Wspomnę jeszcze, że oficjalnie zagościli na spotkaniu towarzysze z post-apo-2012 i KGB.
Razem z Młodym i Justynką z KGB, po spotkaniu mieliśmy wybrać się na Foksal. Propozycja jednak nie pozostała długo w ukryciu. Na forum publicum obwieściliśmy o naszych planach i że to spotkanie można uwieńczyć tak wspaniałym wypadem. Wytrwali, którzy zdecydowali się na wspólną eksplorację, nie żałowali, choć na obiecany Foksal w ostateczności nie dało się wejść, to i tak okolica tej ulicy dostarczyła nam wiele nadziei, że mimo wszystkiego jednak uda nam się wejść. Okno, którym wchodziliśmy kiedyś po spotkaniu zostało zamurowane, więc musieliśmy szukać innego wejścia. By móc zobaczyć, czy nie znajdziemy wejścia do drugiej kamienicy na tyłach budynku znów musieliśmy kombinować. Tam również wszystko zabetonowane. Mrok, alkohol i drobne nieporozumienia organizacyjne sprawiły, że niektórzy utknęli w zamknięciu, zupełnie nie wiem jak to się stało, ale cóż i tak było fajnie.
Nadal się nie poddawaliśmy. Nawet próbowaliśmy dostać się od frontu, ale niestety wszystkie dziury, którymi jakiś czas temu można było wejść, były pozabijane i dostęp do F-13, jak i F-15 okazał się niemożliwy. Osobiście wchodziłem sprawdzać, po siatce ochronnej.
Miało się jednak skończyć eksploracją i musieliśmy dopiąć swego. Na Alejach kiedyś z kolegą Andrzejem zwiedzaliśmy pewne ruiny. Padła propozycja, by odwiedzić kamienice znajdujące się obok, o których szczerze mówiąc w ogóle nie wiedziałem. Udaliśmy się pod te ruiny i już nie pamiętam, kto wskazał nam wejście do tych kamienic, ale by wejść na podwórze musieliśmy wspiąć się po ruinach dawnego budynku na dach garażu. Z dachu garażu, gdy zeszliśmy na ziemię, a ja jak zawsze narobiłem przy tym sporo hałasu.
Zajrzeliśmy najpierw do zagraconych garaży. Obowiązkowo musiałem mieć sweet focię z żółtym wiadrem.
Arek, który odwiedzał tę kamienicę jakiś czas temu, zasugerował, by wejść od piwnic, bo tam w nich znajduje się najwięcej fantów. Masa kartonów z aktami, stare telefony, maszyny do pisania.
Ogółem zabawy było tu co niemiara. Piętra wyższe były już tylko ogołocone pod sam strych. Na strychu rokoszowaliśmy się chwilą przerwy, by przejść do drugiego budynku. Kolega, nie próżnował i przeszedł bezpośrednio ze strychu do okna sąsiedniego budynku, a my musieliśmy schodzić jeszcze raz na sam dół, by ponownie wejść przez drzwi do sąsiedniej kamienicy. Budynek obok, był trochę bardziej luksusowy.
Czasem znaleźliśmy tu ściany obite drewnem, czasami jakiś fotel. Nie lada cywile zamieszkiwali te kwatery. Idąc swobodnie znaleźliśmy szczątki komputera, ale dyski ktoś już dawno sprzedał lokalnym brukowcom.
Tu udało się wejść na samiuśki dach. Z góry podziwialiśmy nocne uroki Warszawy.
Zeszliśmy ponownie na dół penetrując kolejno pokoje, jednak ktoś wypatrzył dziurę w ścianie, której wcześniej tu nie było. "Wchodzimy?" - padło pytanie - " a był tam ktoś?"- Arek odpowiedział: "Nie, ale jeśli tam wejdziemy, to będziemy pierwsi". No to wchodzimy i sam na ochotnika jako pierwszy wgramoliłem się przez dziurę od pustaka do niedawno opuszczonego mieszkania. Szok i osłupienie, było moim pierwszym wrażeniem po wejściu do ciemnego pokoju. Meble stały tak, jak by ktoś używał tego pomieszczenia na co dzień, jako biuro, jednak był tu mały burdel.
Skurzane sofy, półki wyłożone dokumentami i aktami, krzesła, pieczątki... Rewelacja! Ale to dopiero początek. Faksy, telefony, klucze, do każdego pokoju i pomieszczenia. Otwieramy szafę, a tam, tadam, ciuchy. Płaszczyk był nawet na mnie dobry, więc zabrałem, bo noc była chłodna.
Wchodzimy do dalszego pokoju, a tam organy i wyjebisty portret.
Masa fantów, na których chyba szkoda czasu, by je opisywać. Następne pomieszczenie było chyba garderobą jakiegoś małego kółka teatralnego.
Reszta małych pokoi, też niczego sobie. Stoliki, łoża, półeczki, zgasić świtało latarek i można sobie spokojnie zasnąć zapominając o całym świecie. Na jednym ze stolików znalazłem tackę z zepsutą mandarynką (jeszcze pewnie świąteczną) i program telewizyjny z datą 13.01-19.01.2012r.
I pomyśleć, że dziewięć miesięcy temu to mieszkanie tętniło życiem. Dorota powiedziała, że jakaś grupka osób mogła mieć tu swoją małą komunę, myślę, że jest to bardzo prawdopodobne, bo prowizoryczna kuchnia, która miała swoje miejsce na korytarzu w centrum mieszkania, była wspólnym elementem każdego tutejszego mieszkańca. Kusiło mnie by zajrzeć do lodówki, ale wiem co to znaczy otworzyć lodówkę w opuszczonym... Tak wielki smród, ale prawie cały dżem i śledziki swojskie znajdujące się w tejże lokówce doszczętnie pozbawiły mnie apetytu, pomimo zaostrzającego się głodu.
Tutejsza łazienka, też godna podziwu. Pokrzątaliśmy się jeszcze trochę po mieszkaniu i znaleźliśmy nawet jakąś namiastkę kogoś, kogo uznawano tu za kogoś ważnego w czasach świetlistości "komuny".
Wszystko co dobre, szybko się kończy, wyszliśmy z mieszkania, ale została nam jeszcze jedna piwniczka. Nawet fajna, też dużo sprzętu elektronicznego i akt. Nawet znaleźliśmy dwie działające rury (!) z zaworami, które najprawdopodobniej zalazły metro i przyczyniły się też do podmycia tunelu na Wisłostradzie. Z ciekawości otworzyłem jeden kurek i usłyszałem, jak strumień wody popłynął w stronę nowo budowanego metra w Warszawie.
Arek zaproponował, żebyśmy tradycyjnie udali się do "Przekąsek i Zakąsek" na Nowym Świecie. Udaliśmy się więc pieszo do nich napotykając jakiegoś Ukraińca udającego goryla, który zabrał mi czapkę. Myślałem, że to ktoś z ekipy dla żartów śmiało czynił takie wygłupy. Myślałem, że ktoś dla jaj gada ze wschodnim akcentem, więc i ja zacząłem razgawarywać. Jednak gość okazał się kompletnie obcy i gdy odczepił się od naszej grupy znalazł sobie innych ludzi, którym też zabrał czapkę naśladując goryla. Nie wiem, czy najadł się narkotyków, czy wstrzyknął sobie marihuanę do żył, ale gość był naprawdę kozak, o ile nie spotka od siebie większego kozaka.
Doszliśmy do Przekąsek, a tam jak zawsze tłoczno i brak wolnego stolika, a to bardzo ceni tą knajpę. Jedząc nóżki standardowo na "naszym" parapecie rozmawialiśmy jeszcze chwilę o wrażeniach z wyprawy.
Dzięki Arkowi zdałem sobie sprawę, która jest tak naprawdę godzina, a pociąg był za kilkadziesiąt minut. Złapałem taryfę i w porę dojechałem na dworzec. Ułożyłem się wygodnie w pociągu i tak dojechałem prawie do domu.
Dziękuję wszystkim uczestnikom spotkania, za wspólnie spędzony czas w barze i poza nim. Dzięki wam odkrywam, że opuszczone miejsca, to świetna rozrywka oderwana od mojego szarego codziennego życia.
© 2011 by GPIUTMD