Siedlce - miasto, które przyszło nam odwiedzać prawie co miesiąc przez rok. Kilka razy zwiedzaliśmy zajezdnię kolejową i odlewnię znajdującą się w drugiej części miasta. Odlewnia okazała się niemałym, soczystym kąskiem.
Apetyt zaostrzała niedostępność miejsca. Trzy razy obchodziliśmy ją dookoła, ale nie udało się znaleźć nawet najmniejszej szczeliny pozwalającej dostać się do środka.
Powiedzenie mówi ,,do trzech razy sztuka’’ i właśnie za przysłowiowym trzecim razem udało się doń dostać, przez otwartą bramę. Na terenie odlewni działa jakaś firma. Zajmuje ona niewielką część budynku, jak na tak gigantyczny obiekt. W dzień zwiedzania owa firma pracowała pełną parą. Dzwoniliśmy jak najęci w dzwonek z napisem kierownik, ale huk i hałas pewnie spowodowały, że pan kierownik był nieco zajęty i nie słyszał nas. Tak się złożyło, że akurat brama do studni odlewni była otwarta na oścież. Weszliśmy i znaleźliśmy miejsce, z którego pochodził cały łomot i sypały się skry pyłu i kurzu. Nie przerywaliśmy nikomu pracy i czmychnęliśmy na klatkę schodową i piętro, skąd mieliśmy dostęp do całości budynku. Rozczarowaliśmy się wielce, spodziewaliśmy się, że wnętrze siedleckiej odlewni będzie bardziej urozmaicone. Myliliśmy się, zastaliśmy tylko puste, zaśmiecone piętra. Młody z K.G.B. byłby pewnie zachwycony, bo ilość blaszanych tabliczek socjalistycznego BHP, przekraczała europejskie normy. Czasami pod naszymi butami walące się po ziemi kupki gruzu, mieszały się ze starymi pożółkłymi kartkami papieru, ale jakoś było tu nadal pusto i smutno. Kolos, który tylko ładnie wyglądał. Nic więcej. Pozytywnie nas zaskoczyła opuszczona zajezdnia w Siedlcach, ale o tym być może w następnym odcinku.
© 2011 by GPIUTMD