Obiekt wypatrzony przez przypadek. Koniecznie chciałem coś zwiedzić. Udało się, ale niestety nie miałem przy sobie aparatu, a zdjęcia robiłem jedynie tym, który miałem w telefonie. Mijając Międzyrzec Podlaski, będąc na wiadukcie, ujrzałem komin, a następnie budynki, które na bank są opuszczone. Zajechałem.
Auto postawiłem przed zamieszkałym blokiem, który kiedyś był postawiony specjalnie dla pracowników obiektu, który explorowałem. Gdy kroczyłem w stronę obiektu, ujrzałem tabliczkę z napisem "sprzedam". Zatarłem już ręce "bawiąc się" w potencjalnego nabywcę.
Pierwsze budynki, które zwiedziłembyły ruinami, ale zmierzając w stronę komina szykowało się ciacho.
Jednak sprzed ciacha dochodziły chichoty miejscowej młodzieży popalającej fajki. Spotkałem też starszego pana z rowerem. „Ochroniarz?” - pomyślałem. Jak się później okazało był to człowiek, który doglądał tego obiektu. Z zainteresowaniem wypytał mnie, dlaczego interesuje mnie ten budynek, a ja mu opowiedziałem o swojej pasji. Bardzo go zaciekawiło moje hobby i z zainteresowaniem słuchał o budynkach, które w swoim życiu zwiedziłem. Gdy mu opowiedziałem, że byłem w Czarnobylu to niedowierzał. W międzyczasie obeszliśmy budynek dookoła, a ja zachwyciłem się metalowymi elementami, które zazwyczaj giną z takich zakładów.
Miałem uciekać już do domu, ale pan wyjął pęk kluczy i zasugerował – „A nie chcesz środka zobaczyć?". Zdziwiło mnie to pytanie, bo choć cały czas pytałem, czy jest tu ochroniarzem, bądź dozorcą, kategorycznie przeczył. Odparł, że dogląda i pilnuje, bo obiekt jest pod młotkiem komorniczym, czyli niczyj, a kto ma klucze, ten ma władzę.
W środku ogromna hala produkcyjna. Na ścianie wielki ogromny wręcz gigantyczny krzyż. Zapytałem, czy za komuny też wisiał – „Panie, cało komunęprzewisiał”. Zwiedziłem też pomieszczenia socjalne na górze. Wszędzie porządek. Nawet gazety zebrane ładnie w kupkę i popakowane w reklamówki, a nie porozwalane jak na innych urbexach. Ten pan zrobił sobie tutaj kanciapkę, o którą dba. Co urbex, to zdobywam nowe doświadczenie. Pierwszy raz widziałem opuszczoną fabrykę i człowieka, u którego w sercu pali się odrobina ciepła w sercu i iskierka nadziei, by to co legło w gruzach po transformacji systemowej, nie zrównało się z ziemią i by rozkwitło na nowo.
Podziękowałem pięknie za możliwość wejścia i obiecałem tu wrócić. Pan dał mi swój adres, gdybym chciał jeszcze raz tu zawitać. Mieszka w bloku, o którym wspomniałem na początku. Z chęcią otworzy drzwi jeszcze raz.
Zdjęcie krzyża gdzieś mi przepadło, ale uwierzcie, wielka hala, szara ściana i wielki, drewniany krzyż. Gdy na chwilę zamknąłem oczy w odlewni, starałem sobie wyobrazić gwar i tłok pracy 1200 ludzkich rąk...
Do "Zrębu" planuję powrócić.
© 2011 by GPIUTMD