Grono.net, to portal społecznościowy. Śledzę na nim forum dotyczące opuszczonych budynków. Ktoś rozpoczął temat, że w miejscowości Tłuste znajduje się opuszczony dworek, stojący w bardzo dobrym stanie, do którego można wejść bez większego problemu. Temat rozwinął się bardziej i znalazło się kilka osób chętnych na wyprawę w to miejsce. Po krótkiej wymianie postów na wyjazd ze mną zdecydowały się dwie osoby...
jedna z nich zwiedziła dworek kilka dni temu i zdała mi relację jak tam jest. 06.02.2011r. godziny poranne na przestanku w Warszawie zabieram Andrzeja, którego znałem jedynie z grona ponad rok. To było nasze pierwsze osobiste spotkanie. Podczas drogi zdążyliśmy wymienić się posiadanym doświadczeniem. Warszawa nie była zakorkowana, więc podróż przebiegła sprawienie. Do Grodziska Mazowieckiego dojechaliśmy również bez przeszkód. W centrum miasta zatrzymaliśmy się na stacji paliw Shell po Dawida, który obiecał m wskazać drogę do tego domu. Jednak korzystając z okazji poprosiliśmy go, aby oprowadził nas również po innych tutejszych pustostanach. Wpierw jedziemy do Tłustego i zatrzymujemy się przy drodze, którą jechaliśmy. Wchodzimy do owego lasu i naszym oczom ukazuje się dworek, który widziałem kilka dni temu na zdjęciach, które podesłał mi Dawid. Przygotowujemy się, szykujemy aparaty, robimy kilka zdjęć budynku z zewnątrz i rzucamy kilka komentarzy odnośnie niego. Dom przypomina kształtem dworek. Widzimy, że lewa strona domu jest spalona. Wchodzimy przez drzwi. W pierwszym pomieszczeniu jest kilka mebli kuchennych, po lewej stronie jest komnata bez sufitu, to właśnie ona się paliła i najprawdopodobniej, to w niej mogło znajdować się źródło pożaru. Na prawo przejście do pomieszczenia, które łączyło się z średniociemnym korytarzem prowadzącym do większości pokoi. Większość pokoi stoi pusta, czasem jednak znajdą się jakieś deski lub rupiecie. Bez problemu można było też odróżnić kuchnię. Na końcu dochodzimy do schodów na strych i zejście do piwnicy. Na początek wybieramy strych. Ostrożnie gramolę się na strych, chłopaki idą za mną już śmielej. Schody drewniane, ale widać, że bardzo przepróchniał więc ostrożności nigdy za wiele. Mijamy dwie puste buteleczki po perfumach i zmierzamy ku strychowi. Strych wita nas bardzo oryginalnym kominem i dziurami w dachu. Przechodzimy do miejsca spalonego i obserwujemy pomieszczenie na dole w którym biliśmy kilkanaście minut temu. Bardzo ładnie wyglądają spalone belki. Na strychu znajdujemy dużo bardzo interesujących drobiazgów: kartki z zeszytów od geografii, biologii, Religi; butelki; jakiś zabawkowy dyktafon; sprężyny. Na strychu spędzamy najwięcej czasu i ciężko jest się z nim pożegnać. Teraz schodzimy do piwnicy. Do naszych rąk trafiają latarki, bo jest ciemno jak w tyłku u czarnoskórego osobnika. Zwiedzamy kilka pustych pomieszczeń, ale na końcu znajdujemy pomieszczenie z hydroforem, albo bolierem. To wszystko, wychodzimy i obchodzimy jeszcze dom prawie dookoła. Koniec, wsiadamy do auta i wyruszamy w drogę powrotną do Grodziska Mazowieckiego.
Tam zostawiamy auto na parkingu i idziemy do fabryki grzejników. Dawid mówił, że nigdzie o tej fabryce nie można znaleźć informacji. Tak mnie to rozbawiło i rzuciłem żart, że ta fabryka musiała za komuny produkować kałasznikowy dla ZSRR, a za Kwaśniewskiego stała się bezużyteczna. Zmierzamy do fabryki i w piętrowym budynku widzimy gości w mundurach wojskowych, najprawdopodobniej to byli goście z ASG. Spytaliśmy się, czy nie będziemy przeszkadzać i uzyskaliśmy pozytywną odpowiedź. Ruiny, tylko to pozostało. Nic poza cegłami i oknami bez śladów po szybach. Eksplorując miejsce natrafiliśmy na sporą ilość graffiti i walące się sufity, dobrze, że to nie był ten czas i akurat ten moment na rozsypkę budynku, bo gdyby akt czasoprzestrzenny zbiegł się akurat do niefartownego momenty, to pozostałby z nas tylko placki. Przechodzimy do największej hali. Zastajemy nieco młodszych chłopaków z ASG strzelających do celu. Przeszliśmy do budynku w którym byli Ci pierwsi z ASG i odwiedziliśmy tylko parter, aby chłopakom nie przeszkadzać. Budynek nie specjalny, ale warty polecenia. Wyniosłem z niego mieszane uczucia.
Naprzeciw fabryki był wykopany niedawno zbiornik wodny. Po drugiej stronie tego stawu stał prawdopodobnie biurowiec tej Polfy. Budynek prezentował się z daleka jak zaniedbane mieszkanie komunalne. Na pierwszy rzut oka miałbym problem ocenić, gdyby ktoś się nie zapytał, czy ktoś w nim mieszka. Wchodzimy przez okno. Nie wiem, czy budynek był w przeszłości oddany do budynku. Pełno w nim było mebli, łóżek itp. Tylko stan wszystkiego był jakby w trakcie niedokończonego remontu. Podwieszane sufity, do połowy pomalowane ściany to przyprawiało mnie o tę wątpliwość. Po zwiedzaniu kilku do siebie podobnych pięter trafiliśmy do jednego pokoju znacznie różniącego się od reszty. Ten pokój był, a raczej jest użytkowany do tej pory. Łóżko jakby ktoś na nim spał. Na stole butelki po browarach i popiół z papierosa. Czasem jakieś pomieszczenie było składowiskiem śmieci, czasem jakimś kiblem o którym nie warto wspominać. Na strychu poza trocinami nic godnego uwagi. Wracamy na parter, wychodzimy przez to samo okno i udajemy się na parking.
Jedziemy w centrum miasta na „deptak”. Miejsce ponoć nie bardzo przyjemne wieczorami. Nim zwiedziliśmy deptak wchodzimy przez okienko do napotkanego przy drodze drewnianego mieszkanka. W środku brud, smród i ubóstwo. W jednam pomieszczeniu było łóżko i leżąca na nim kołdra wyglądała tak, jakby ktoś pod nią spał.
Deptak okazał się kilkupiętrowym budynkiem, który w czasach swej świetlistości produkował opakowania do leków i innych rzeczy. Wchodzimy przez dużą halę. Ściany bardzo białe jednak zdewastowane przez wandali. W głąb budynku mniejsze hale produkcyjne. Budynek posiadał windę, na szczycie budynku była maszyna napędzająca ją. Przemierzając w stopniowy sposób piętra znajdujemy miejsce z stertą papierów. Chłopaki zagłębiają się w zawartość dokumentów. Udaje im się nawet dokopać zamówienie na 500 butelek nie byle jakiej wódki. Widać również, że ktoś próbował bawić w podpalacza, ale całe szczęście bezskutecznie. Wejście na dach nie stanowi żadnych przeszkód. Z góry podziwialiśmy Grodzisk. Patrzyło się na nas dwóch dziadków, którzy na chwilę przystanęli, jakby chcieli nam wyprawić kazanie, ale idą dalej. Zdziwiło mnie, że firma która działała w tym budynku splajtowała. Lokacja w tym miejscu to bardzo dobry walor na prowadzenie działalności. Zwiedzanie skończone, podziękowaliśmy Dawidowi i zaprosiłem go w swoje strony.
Z Andrzejem postanowiliśmy jeszcze odwiedzić koszary w Górze Kalwarii. Dojechaliśmy bez przeszkód. Koszary są w centrum miasteczka. Dwa główne budynki stoją równolegle do trasy w kierunku Warszawy. Zdecydowaliśmy że zwiedzimy tylko jeden z nich, bo zapewne w środku muszą być identyczne. Nie zastajemy porozwalanych papierów w środku. Piętra są identyczne, bardzo dużo łazienek. Często nachodzimy na pomazane ściany. Na strychu dało poczuć się bardzo specyficzny, jak dla mnie przyjemny zapach starości. Koszary były dużym kompleksem budynków. Część z nich wyremontowano i służą jako szkoła, przedszkole, ośrodek szkoleniowy kierowców. Z placu apelowego powstało boisko. Przechodzimy do miejsca gdzie stoją stare wojskowe pojazdy w tym czołg. Zaniedbane i niekonserwowane niszczeją. Przechodzimy do stołówki. Duże pomieszczenie z kuchnią w której widać działalność paintballowców. Lokacja koszar mieściła się na wzniesieniu, podziwialiśmy trochę widoki nadwiślane z góry i udaliśmy się w stronę łaźni, która teraz służy jako plac boju ASG. Obchodząc go naszliśmy na dziurę w ziemi z drabiną w dół. Nieopodal studzienkę, ale o dziwo tam też było zejście. Hmm… sieć kanalizacyjna, czy podziemne korytarze. Andrzej namawia mnie do zbadania. Idziemy wąskim korytarzem i napotykamy koniec tunelu, jest on zamurowany. Koniec zwiedzania. Wracamy i napotykamy na ulicy wielką dziurę. Zaglądamy do środka. Idą jakieś rury… i tunel… Czyżby ta jednostka miała jakieś tunele podziemne? Po wyprawie zapytałem się znajomego, czy wie cos o tym. Mówił, że są faktycznie korytarze podziemne w tej jednostce prowadzące do Wisły. Zapowiada się jak najbardziej ciekawie na następny raz.
To koniec wyprawy. Andrzej wrócił autobusem do domu, a ja wyruszyłem również w swoją stronę. Nie wspomniałem tylko o bramie z napisem przed jednostką, nieczynnej stacji paliw,cegielni i o "kamiennym gospodarstwie" w Pilczynie, przy którym byłem sam.
Fotki Andrzeja:
© 2011 by GPIUTMD