Szał ciał, nocne imprezy, Jack Daniels w szyję, szpan na scenie, kop w krocze, urwany film i kac o poranku. Nie, to nie moje wrażenia po ostatniej imprezie. Taki obraz powitał mnie w intrze do Dead Island. Gra polskiego Techlandu, o której słyszałem tylko same wzmianki, potrafiła przykuć moją uwagę na tak długo, aby pozwolić sobie napisać o niej cosik więcej.
Po przebudzeniu krzątamy się po swoim lokum w hotelu, aby chwilę później móc zabierać cudze portfele z cudzych bagaży. Czyżby każdy z czterech bohaterów do wyboru, miał ciągotki do złodziejstwa? Logan, którym przyszło mi przechodzić po raz pierwszy grę, specjalista od wszelakich noży, ostrzy i maczet, nie stronił od bobrowania w cudzych bagażach, koszach na śmieci i szafkach, nie wiedząc nic o zastałej na wyspie Banoi apokalipsie. Jednym z atutów gry miało być tworzenie i modyfikowanie broni rzeczami, które służą nam na co dzień. Ale mniejsza o to, z początku, z samej ciekawości zbieramy wszystko, co się pod rękę nawinie, dopiero po znalezieniu odpowiedniego przepisu, mamy możliwość stworzyć jakąś specyficzną broń. Co do znalezionych pieniędzy, gdzie kapitalizm został zjedzony przez zombie, waluta nie straciła na wartości i trzyma się dobrze NPC, wręcz srają pieniędzmi, a za same pieniądze możemy (uwaga) modyfikować broń. Nie, nie zlecać komuś stworzenie broni, ale modyfikację dokonujemy sami przez zebrane przez nas odpowiednie przedmioty i jeszcze za to płacąc, nie wiadomo komu. Śmiech na sali. Pieniążki służą też jako środek płatniczy w grze za zakupy, co jest naturalnie racjonalne.
Z wszelkich trailerów dało się wywnioskować, że kamera będzie w grze z perspektywy trzeciej osoby. Na próżno jednak zaczynałeś grę piękną panią, jeśli miałeś nadzieję, że przez te paręnaście godzin będziesz wpatrywał się w jej figurę. Wybrana przez nas postać, będzie cieszyć oczy współtowarzyszy w internetowym trybie rozgrywki. Jednak dzięki trybowi first person shoter gra, w której posługujemy się w większości bronią białą (wliczając również: deski, wiosła, metalowe rurki, sierpy i młoty), staje się bardziej precyzyjna. W grze dane nam będzie również użytkować broń palną i co dziwne jest ona mało skuteczna przeciwko zombie, jednak gdy kulkę dostanie człowiek, poziom jego życia znacząco maleje. Broni zazwyczaj będzie nam dane używać jedynie w obronie własnej.
Z kim możemy się zetknąć, przemierzając „martwą wyspę”? Oczywiście na samym początku zaznajomimy się ze skażonymi ludźmi. Są nimi zombie. Im dalej przechodzimy grę, tym bardziej przeciwnicy stają się silniejsi. Na pochwałę zasługuje system levelowania przeciwników, wraz z naszym postępem w grze. Oznacza to, że im wyższy nasz poziom, to poziom naszych przeciwników dorównuje nam tak, abyśmy za bardzo się nie nudzili. Ta metoda przyjmuje się wzorowo zarówno wśród graczy, którzy lubią przechodzić gry jak najszybciej jak i wśród graczy, którzy lubią delektować się każdym napotkanym Questem pobocznym, przez co ich granie znacznie się wydłuża. Zombie możemy podzielić na kilka typów. Na początku są nimi skażeni turyści, a w dalszych etapach, zarażeni naukowcy, opętani tubylcy. Wirus nie oszczędził też lokalnego więzienia na wyspie Banoi, gdzie zsyłani są najgorsi przestępcy z całego świata. Przeciwnicy poruszają się najczęściej w zorganizowanych grupkach, czasami na ich czele stoi Zbir. Jego jest załatwić najtrudniej. Boss grupy jest najtwardszym orzeszkiem w czekoladzie do zgryzienia, ale z czas poświęcony na jego ubicie rekompensuje się większymi lotnięciami. Uzupełniając, wspomnę o twardych, rzygających szlamem topielach i podatnych na wybuch po dotknięciu topielach.
Powyższe postaci możemy spotkać w trzech różnorodnych lokacjach. Początek gry, to malownicza plaża z licznymi atrakcjami dla turystów. Małe przytulne słomiane domki, a przy każdym z nich ogromy basen. Opuszczone bary, gdzie można do bólu częstować się pozostawionym alkoholem. Drogi lepsze od tych polskich i nie aż tak zakorkowane. Dalszy etap gry zmienia się o 180 stopni. Brudne, śmierdzące, zaśmiecone miasteczko. Przyjdzie nam również odwiedzić i kanały w tej mieścinie. Ocalali ludzie, ze strachu schronili się w pobliskim kościele. W środku kościoła słychać wznoszące się modlitwy i prośbę o ratunek do Matki Bożej. Poruszają mnie słowa klęczącej Polki: „Zdrowaś Maryjo, łaskiś pełna… „. Etapem po miasteczku jest dżungla. W niej spotkamy zombie, które posługują się tajemniczymi sztukami walki. Wręcz pozorom, są to bardzo upierdliwi przeciwnicy. Z fabuły wyciągamy wnioski, że całe zło wzięło się z serca wyspy. Na końcu gry przemierzamy więzienie. To z nich dobiegał sygnał nieznanego nam człowieka, który posiadał sposób na wydostanie się z niej. Spotykamy tu garstkę buntowników, którym pomagamy, by ruszyć do przodu wątek fabularny.
Główny wątek fabularny nie jest tak ważny, jak sama rozgrywka. Naszym priorytetowym celem jest ucieczka z tej przeklętej, otoczonej zewsząd wodą wyspy. By się z niej wydostać chwytamy się wszystkich możliwych środków i jesteśmy w stanie zaryzykować nawet własnym życiem, by przynieść zrozpaczonej dziewuszce pluszowego misia z drugiej części wyspy.
Zapowiadaną perełką w grze była możliwość modyfikacji broni. Jak się ona sprawdziła w praktyce? By stworzyć jakiś unikalny przedmiot, musimy mieć najpierw przepis. Możemy je otrzymać wykonując misje lub zwyczajnie znajdując. Nie leżą niestety one ot tak sobie. Dlatego znajdując jakiś, jesteśmy wniebowzięci. Gnamy na złamanie karku do stołu, by skonstruować nowy rozgramiacz, ale okazuje się, że brakuje nam jednego przedmiotu do stworzenia go. Przedmiotu, który rozdział temu na pęczki walał się w każdym śmietniku, bądź w co dziesiątym plecaku. Gdy jednak zbierzemy wszystkie przedmioty, wybulimy kilkaset dolarów na naszą nową broń otrzymujemy oryginalnie skonstruowaną dziwaczną broń. Najłatwiej na samym początku stworzyć „zgwozdzarkę”. Wystarczą nam do tego dwie paczki gwoździ, xxx i jakaś broń z drewna. Po połączeniu tego wszystkiego otrzymujemy mocny kijek zakończony jeżowymi kolcami. Drugim łatwym przepisem do zdobycia „błyskawica”. Potrzebny nam będzie do tego kawałek drutu, telefon komórkowy, bateria, taśma izolacyjna i jakaś mocna podstawka np. łom. Wychodzi nam śmieszny łom, który pieści prądem nasze wyczłowieczone istoty.
Samej rozgrywce nie mam nic do zarzucenia. Gra na moim sprzęcie działa jak należy. Przechodząc całą grę po raz pierwszy grając z losowymi osobami przez sieć, nie było żadnych problemów. Jeśli ktoś chce nam uprzykrzać rozgrywkę możemy w szybki sposób opuścić sesję bez przerywania naszej gry. Nawet grając samemu czasami wyświetla się informacja, że jakiś gracz jest w pobliżu i możemy się do niego dołączyć.
Osiągnięcia w Setamie to są samczki, które uwielbiam. W Dead Island jest opcja pozwalająca na publikowanie naszych zdobytych osiągnięć na Facebooku. Nareszcie można pochwalić się znajomym, że zdobyło się osiągnięcie - „Jazda w godzinach szczytu – rozjedź xxx zombiaków”.
Gra zdobyła jednak mieszane oceny za oceanem spokojnym. Ciepło jest natomiast przyjmowana u naszych zachodnich sąsiadów – Niemców. Cały czas na czacie głosowym słychać rozmowy w języku niemieckim, mieszanym z szelestem papierków po chipsach, bekaniem i puszczanymi głośnymi piretrami bez słowa przepraszam.
Grę przechodzę ponownie, tym razem nie gnam na zabój do przodu. Chodzę sobie spokojnie badając dokładnie każdy odcinek mapki. Udało mi się odnaleźć trzy wielkanocne jajka.
Pierwszym z nich była flaga Polski ukryta wysoko na skałach. Na stoliku w jednym domku leżał też numer Faktu z informacją o świńskiej grypie zabierającej coraz to więcej ofiar.
Trzecie jajo to kobieta odmawiająca w języku polskim modlitwę „Zdrowaś Maryjo”.
Jeśli ktoś posiada oryginalny egzemplarz gierki zapraszam wieczorami do wspólnej zabawy. Nick na Steamie jak wszędzie, standardowo pawelet.
Na koniec jeszcze anegdotka, którą pragnę wyrzucić z siebie od początku pisania tej relacji :
„Człowiek, człowiekowi wilkiem”
„Zombi, zombi, zombi”
© 2011 by GPIUTMD