Kolejna udana impreza pozbawiona organizatora, miała tym razem miejsce w Sulejówku. Opuszczona Willa burdel przy ulicy Świętojańskiej 15 od spalenia w latach 90-tych, świeciła pustkami, ale nie 9 lipca 2011r. Tym razem dzięki trzem agregatom prądotwórczym (z ang. Power Generator, gdyby ktoś jeszcze nie wiedział), scena i budynek willi były oświetlone dzięki nim nie tylko całą noc, zapewniły również sprawne funkcjonowanie sprzętu nagłaśniającego prawie do rana i bez którego impreza nie byłaby udana.
Ale zacznijmy od początku. Po udanym koncercie w Centrum Medycyny Alternatywnej, bez wahania padł pomysł, aby czując klimat poprzedniej imprezy, zrobić kolejny, tylko w innym opuszczonym miejscu. Problem tkwił w tym, że nikt nie chciał odgrzewać jeszcze raz tego samego kotleta, więc koncert w tym samym miejscu mógłby znudzić. Na forgotten.pl,
Koncert w opuszczonym Burdelu - Sulejówek 2011 część 9lipca2011 część 1z4
Koncert w opuszczonym Burdelu - Sulejówek 2011 część 9lipca2011 część 2z4
Koncert w opuszczonym Burdelu - Sulejówek 2011 część 9lipca2011 część 3z4
Koncert w opuszczonym Burdelu - Sulejówek 2011 część 9lipca2011 część 4z4
Koncert w opuszczonym Burdelu - Sulejówek 2011 część 9lipca2011 część 5z4
ktoś dodał obiekt willi burdel, wówczas gdy data koncertu była już ustalona. Miejscówka okazała się perfekcyjna. Przyznam, że przed dniem koncertu nie odwiedzałem tego miejsca, ale właśnie po to są te koncerty, aby przy okazji zwiedzić owo miejsce. Obiekt nie znajdował się blisko głównej drogi, a przybywający zapewne kierowali się do celu strzałkami z króliczkami. Po wjeździe na plac, naszym oczom ukazał się parking wyłożony kostką. Takich luksusów nie spodziewaliśmy się. Po lewej stronie od parkingu znajduje się mniejsza willa, spalona. Prawdopodobnie służyła jako obiekt gospodarczy, ale jak na tego typu budynek, wyglądał na bogato postawiony. Przecież byle barak z willą, nie będzie stał na jednym podwórku.
Główna willa była przeogromna.
Dostęp od piwnic po dach był bezproblemowy do rozpoczęcia koncertu. W piwnicach nie sposób się nie zgubić. Korytarze długie, prowadzące do podziemnych pokoi z byłymi luksusami. Dżakuzi w piwnicy, to nadal atrakcja, na którą stać jedynie bogaczy.
Całej piwnicy nie dało się obejść, ponieważ część była zalana wodą. Od drugiej strony można było zejść krętym wejściem też do piwnicy, w której stały agregaty. Parter budynku zacznę opisywać od sceny. Ta była wysoka, a przed nią dziury ze spadkiem do piwnicy, więc fotografowie by w pogoni za idealnym zdjęciem nie wpaść do nich, musieli jednym okiem zerkać w obiektyw, a drugim pod nogi. Gdy się przeszło przez scenę i weszło do środka, to znajdowało się w wielkiej sali bez dachu, gdzie była obniżona podłoga i stała w niej woda, a na dodatek pływały w niej śmieci. Sądząc po deskach rozgładzonych po całym budynku i kulkach leżących na podłodze, można stwierdzić, że często ganiali się tu chłopcy z ASG. Przechodząc jeszcze dalej w głąb willi, napotykamy puste pokoje i niedokończone wejście do budynku, przechodzimy wąskim przesmykiem po skrzypiącym styropianie. Wejść można było na piętro i jeszcze wyżej, na sam dach. Z wysoka widok na parking, scenę. Okolicy nie widać, bo drzewa ją zasłaniają. Można też z góry popatrzeć na zapuszczony basenik, o którym pisałem kilka zdań wcześniej. Poprzedniego dnia, ktoś zadbał o skoszenie trawy przed sceną i ogarnięcie całego bajzlu. Ktoś, komu osobiście za to dziękuję. W dzień koncertu zabezpieczono tylko wejścia do piwnicy i postawiono worki na śmieci, by nie pozostawić po sobie bałaganu. Gdy sprzęt był już rozstawiony, sami swoi czekali na rozpoczęcie, wystarczyło pociągnąć za linkę , by uruchomić agregaty, ale otrzymaliśmy informację, że mamy najazd policji. Co robimy? Oczywiście agregaty odpalamy, a delegacja idzie porozmawiać z mundurowymi, aby negocjować warunki. Policjanci otrzymali zgłoszenie, że ktoś chodzi po dachu willi i obnaża się w stronę zakonnic. No cóż, nie wiem, jak one mogły to zobaczyć przez ponad dwumetrowy mur i do tego gęste konary drzew, ale jak się chce, to można takie rzeczy wypatrzeć albo zmyślić… Uszanowaliśmy prośby policjantów i obiecaliśmy pogonić zboczeńca z dachu, a także zdecydowano, że lepiej będzie, jak goście nie będą mieli wstępu na dach, więc ogłoszono bezwzględny zakaz wchodzenia na dach. I do końca imprezy problemów od strony prawnej nie było, policjanci obiecali tylko wpaść później, aby zobaczyć, czy zastosowaliśmy się do zastrzeżeń. Zadowoleni odjechali próbując jedynie napoju energetycznego Hoolz. Tak się złożyło, że jak przybyliśmy na koncert, to wielki baner tego producenta już wisiał nad sceną i nie jestem w stanie powiedzieć, kto go tam powiesił. Tak samo nie wiem, kto dostarczył puszki z napojem energetycznym Holls.
Dziękuje(nie)my.
Pomimo godzinnego opóźnienia ze względu na problemy techniczne i na godzinny poślizg z mojej strony, za który publicznie przepraszam, DJ-ka oficjalnie potwierdziła rozpoczęcie imprezy.
Empelogo Propaganda - Duet , który przez nawijkę przesyła przekaz. Wystąpili oni również w poprzedniej edycji koncertu, w ruinach sekty. Wtedy okazali się niespodzianą, dziś ich nawijane teksty były dobrze znane. Nawet na ten koncert specjalnie przygotowali jeden kawałek. Jak widać Empelogo nabrało pędu i ma zamiar powrócić na muzyczną scenę
Nikon - Hip-hop. Rymowany, rytmiczny, szkoda, że tak krótko.
Po występie Nikona krótka przerwa techniczna i niespodziewana atrakcja. Na terytorium imprezy przygalopowały konie. Nie dzikie, ale osiodłane i z jeźdźcami. Zapadał zmrok, a willa została oświetlona i widać było kręcącego się króliczka na ścianie.
Grosh iNN - Tu już spokojniej, rap w stylu Empelogo Propagandy. Ostatnia piosenka będzie przebojem puszczanym w moim odtwarzaczu samochodowym przez najbliższy miesiąc.
No Name Nathalia - Zespół trzyosobowy. Poezja śpiewana przez piękny kobiecy głos. Gitara i pianino, niestety nieprawdziwe.
BatstaB
Ich nie trzeba przedstawiać. CofinRock w ich wydaniu, to świetne show, przy którym doskonale bawi się każdy, bez względu na swoją orientację muzyczną.
Chór Męski - Jak zapowiedział Pioterk, znany z wcześniejszej części imprezy w opuszczonym. Tym razem dłużej i różnorodniej.
Lidzik i Bolo - Powrót do hip-hopu w dość oryginalnym wydaniu, bo o nekrofilii. Muszę przyznać, że wykonanie wyszło na poziomie, ale tematyka nawijki, trochę mnie zniesmaczyła. Co prawda publika bawiła się rewelacyjnie, więc nie będę robił antyreklamy.
Paweł Penksa - Instrumentalista, dziś zagrał na keyboardach.
Prowadzący i Ula - Tu niespodzianka, prowadzący imprezę Piotrek i Ula zaśpiewali znane przeboje. Rewelacja.
SZOT-GUN - Morscy żeglarze przybili do brzegu. Śpiewali o czterech piwkach, o tym, że nie wrócą na morze, o blaskach i cieniach bycia na scenie, o ideałach. Wyszło świetnie… Szkoda tylko, że padła mi bateria i nie nagrałem piosenki z Dedykacją dla Juliana o Mazurach.
Nagrałem jedynie solówkę wszystkich: „To już jest koniec…” Pozostało tylko spakowanie sprzętu i sprzątnięcie poimprezowego bałaganu.
© 2011 by GPIUTMD