Punk z czerwoną czapką mikołajkową? Wszystko możliwe. Ale jak to możliwe, by w niewielkiej miejscowości kilometr od Garwolina, w opuszczonym domku potrafiła się zebrać tak ogromna ilość osób zapełniająca przestrzeń trzech pokoi mieszkalnych i jeszcze pielgrzymki osób stojących przed domkiem na papierosku? Widocznie punkrockowy i bluesowy koncert zapowiadał się soczyście i oferował wiele, skoro przybyła tu tak liczna rzesza osób, by wspólnie się zabawić.
„Próbownia”, bo tak ochrzczony został stary drewniany domek, starannie zagospodarowany przez okoliczną kapelę Degenerator. Jego nazwa wywodzi się od prób, organizowanych w tymże lokum. Dla formalności opiszę moje wrażenia ze wspaniałości obiektu, jako pustostanu, który obowiązkowo musiałem też zwiedzić. Czy na pewno pustostanu? Nie do końca. Bowiem w tej chatce mieszkało kiedyś starsze małżeństwo, jednak empiryczny los pokazuje nam, że jesteśmy tylko ludźmi. Ludźmi, którzy zwyczajnie zabierają się z tego świata, gdy nadchodzi na to czas. Znany przez każdego z nas los nie oszczędził dziadków. Nadszedł odpowiedni na nich czas i Pan Bóg zabrał ich do siebie. Domków, jakich na wsiach pełno po takich przypadkach jest wiele. Zazwyczaj są one pozamykane i ktoś ich strzeże. W większości przypadków jest to pobliski sąsiad, który jest spokrewniony ze świętej pamięci nieboszczykami. Takie domki nie zyskują jednak pochlebstwa eksploratorów, a szkoda. W większości przypadków ściany takich domów służą za składowisko niepotrzebnych rupieci, a tego typu chatki przechowują zawsze najcenniejsze skarby minionych czasów, ale zarazem nasza pamięć owe czasy pamięta (tyczy się to osób +20). Wszedłem przechodząc przez mały ciemny ganeczek, do kuchni, w której było ciepło nie tylko od tłoku potencjalnych widzów koncertu, który miał się odbyć za chwilę, ale od rozpalonego ognia w piecu kaflowym. Identyczny piec kaflowy, na drzewo u mnie w domu został ok. 10 lat temu rozebrany i zastąpiony centralnym ogrzewaniem. Nigdy nie zapomnę ciepła bijącego z kafli, którymi grzałem sobie plecy w mroźne zimowe wieczory. Wielką radością było dla mnie zobaczyć ten piec, w pełni sprawny, z przyjemnym ciepłem, od którego twarze osób przychodzących z dworu rumieniły się jak dojrzałe jabłuszka. Z kuchni przeszedłem do drugiej części domku, zapewne ta część była pokojem gościnnym. Największe pomieszczenie jednak było pozbawione umeblowania.
Na dzień dzisiejszy służy ono jako siłownia, lecz na dzień koncertu wszystko najwidoczniej było uprzątnięte. W tym pomieszczeniu można było sobie klapnąć na siedzeniach samochodowych, bądź skrzynce po jabłkach, ewentualnie na podłodze z desek. Trzecią część domu oddzielały drzwi. Za nimi znajdował się pięciogwiazdkowy hotel, gdzie można było odpocząć do muzyki (o dziwo tutaj była ona dobrze tłumiona). Ja jednak dostrzegłem, że to miejsce domownikom służyło jako sypialnia, domowe zacisze, bądź kapliczka. W jednym rogu stała zabytkowa szafa. Identyczną ma moja babcia. Naprzeciw szafy stało łóżko, a na nim kapoty. W tym pokoiku był również piec, w tym co prawda już się nie paliło, ale ten miał do tego archaiczny okap. Dlaczego uważałem tę część za kapliczkę? Bardziej świętobliwego miejsca opuszczonego nie widziałem. Na każdej ścianie mnóstwo obrazów ze świętymi. Mogłem zobaczyć tu Józefa z dzieciątkiem na rękach, pierwszy upadek Jezusa, koronację Matki Bożej Częstochowskiej i Jana Pawła II.
Do magazynku zostałem wprowadzony dzięki uprzejmości Cmielka, osoby, której zawdzięczam zwiedzenie O.W Wilga. Aż boję się opisywać, co tam leżało, bo gdybym zaczął, to mógłbym nie skończyć. W magazynku mogłem wypytać go o kwestie formalne budynku. Dom konkretnie należał do dziadów Marcina. Trapiła mnie też jedna sprawa, skąd prąd w opuszczonym budynku? Koszt utrzymania prądu w tym budynku, to 20 złotych na dwa miesiące. Jeśli podzielimy tę sumę na kilka osób, które dbają o chatkę, to nie trzeba wielkiego nakładu, by cieszyć się energią elektryczną. To chyba na tyle, co do samego opisu próbowni.
Próbowania nie miałaby duszy, gdyby nie angażująca się młodzież. Koncert lokalnego Zespołu Degenerators na Facebooku zebrał 63 zadeklarowanych podpisów. Ile osób przybyło? Dużo. Można śmiało powiedzieć, że koncert zebrał porównywalną ilość widzów, co koncert w opuszczonym Centrum Medycyny Alternatywnej. Zatkało mnie, że na event zespołu, który oficjalnie grał drugi raz, była git zabawa. Ale nie samymi Degeneratorami człowiek żyje. Krótki czas przez koncertem pojawiła się oficjalna wieść, że progi próbowani ma przekroczyć zespół blues-rockowy THUNDERCUT. Nic, że z Nałęczowa jest 93 kilometrów. Zespół nie zawiódł i dał czadu. Grał przed gospodarzami długie kawałki.
Degeneratorzy również nie odstępowali od nich. W repertuarze DGNRW pojawiało się kilka coverów polskich wykonawców. Bardzo dobrze wyszedł im utwór „popkultura” i „Wszyscy pokutujemy”. W zestawie zabłysnęły też również własne utwory.
Materiał filmowy pomógł zrealizować mi Rafał i kolega, którego imię cały czasy wylatywało mi z głowy. Dziękuję im za to. Po raz pierwszy na imprezie częściowo mogłem odpocząć od kręcenia filmu i robienia zdjęć, ale również i napić się trunków niewysoko alkoholowych i jak zawsze do tego miło spędzić czas. Dziękuję osobie, za pożyczenie aparatu fotograficznego, bo nadal jeszcze nie posiadam swojego własnego. Zdjęcia mogą być źle wykadrowane: bo tak bardzo przyzwyczaiłem się do wizjera, a nie live view; nieostre, ale tak już bywa, gdy aparat ustawiony na AUTO narzuca mi swoje racje.
Dziękuję w imieniu wszystkich za przybycie na koncert, bez was nie byłoby takiego klimatu.
Sorry za dziwną jakość fotek.
Obecnie zbieram na aparat
© 2011 by GPIUTMD